Pamiętacie może tę radość, kiedy z sankami biegaliście na
górki albo gdy wkładaliście łyżwy, by pojeździć trochę na jeziorze? To była
dziecięca radość. Beztroska. Z rozdziawioną buzią patrzyłam, jakie piękne
krajobrazy potrafi tworzyć zima. Cudowna zima. Teraz już tak nie patrzę. Teraz
nie lubię śniegu, ja się go nawet boję. Tylko co zrobić, gdy podczas ferii
dzieci pragną tylko jednego? Ostatnio czuję się rozdarta…
Udało nam się przez dwa popołudnia podreptać w śniegu,
porzucać się śnieżkami i nawet ulepić miniaturowego bałwanka. Przez pierwszy
tydzień ferii córka z nadzieją wstawała i szybko podchodziła do okna. Oczywiście, że
czekała na śnieg. Potem głupkowaty i radosny taniec, gdy zaczęły spadać
pierwsze płatki. A kiedy w końcu delikatnie zaścielił chodniki, nie było
wyjścia. Trzeba było wyjść, nawet kiedy nastał już wieczór.
Wiem, że go nie lubię. Ale widzę te uśmiechnięte buźki i przypominam sobie swoją radość. Nasze
rodzinne wypady na sanki… I staram się nie myśleć, że rano muszę kierować
autem. Patrzę i cieszę się razem z nimi.
Do tego moje ukochane długie spacery. Wróciliśmy do nich, kiedy
tylko wyszło słońce.
I nasze bałwanki, które powstały w towarzystwie kilku miłych
osób.
Do bałwanków wykorzystaliśmy: skarpetki (stopa na korpus i góra skarpetki na czapeczkę), ryż, sznurek, pompony, cekiny lub oczka, wstążki poza tym: nożyczki i klej na gorąco.
lena
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz