Witam serdecznie,
Mała przerwa w dopływie prądu, wody i brak ogrzewania, to skutki ostatniej wichury. Poza tym połamana huśtawka i wyrwana furtka z zawiasów. Na szczęście bez większych problemów. W piątek wracaliśmy z synem ze szpitala (migdałki). W radiu nadawali, by nie wychodzić z domu. Tylko my właśnie do domu chcieliśmy jak najszybciej się dostać.
Co z tym uświadamianiem? Oczywiście chodzi o Świętego Mikołaja, bo o cóż by innego. Kiedy? I czy w ogóle?
Nie pamiętam, żeby rodzice wprost nam kiedykolwiek powiedzieli, że Mikołaja, Gwiazdora nie ma. Kiedy już byłyśmy starsze po prostu to wiedziałyśmy, ale zawsze mówiło się prezenty od Gwiazdora. Nawet kiedy upominki już były pod choinką i nikt w mikołajkowym stroju do nas nie przychodził. Był to jedyny taki czas, gdy można było znów poczuć się nie tylko jak dziecko, ale... sama nie wiem. Był to czas spędzony w miłej atmosferze, odwiedziny bliskich, wspólne strojenie choinki, gotowanie, krzątanie się po kuchni... Uroczysty dzień, radosny dzień, wieczerza, prezenty i pasterka o północy.
Po przyjeździe mój syn przeszedł poważną rozmowę z babcią, która szeptem (żeby mama nie słyszała, a mama zawsze powtarza, że jest ślepa, ale nie głucha) uświadomiła go, że Gwiazdora NIE MA, babcia z tatą kupują prezenty. To po co pisać listy, wypatrywać Mikołaja (nawet jeśli ma dziadka koszulę pod płaszczem), po co udawać tego Gwiazdora, skoro go nie ma? Chyba jestem z innej bajki...
Skoro tak, to przedstawiam Wam mój mały-wielki projekt, który zakończył się zgodnie z planem. 6 grudnia każde dziecko z syna klasy dostały po malutkiej skarpecie mikołajkowej ze słodką niespodzianką w środku:
Na początku wisiały w oknie i udawały świąteczną girlandę, synowi było żal, że zabieram buciki.
W końcu jednak dał się przekonać.
Kłania się Wam nieuświadomione dziecię, które drzemie w niby dorosłym ciele, choć wygląd (krasnoludkowy wzrost i ostatnio nawet kruszynkowa waga) i tak mówi co innego:)
Lena
Lenko, ja swoje dzieci długo utrzymywałam w świecie świątecznej bajki, później delikatnie tłumaczyłam, że Mikołaj jest w każdym z nas, że jego duch nastraja nas do dawania i czerpania z tego radości. I tak jakoś łagodnie to przeszło. Teraz kiedy są już bardzo dorosłe, są zadowolone, że miały święta pełne bajki... A ja choć piąty krzyżyk nad głową wisi nadal spoglądam w niebo... może zobaczę sanie...
OdpowiedzUsuńProjekt wymyśliłaś rewelacyjny, bardzo mi się podoba :)))
Ściskam Cię mocno!
Skarpetki są śliczne. Też byłoby mi szkoda rozstawać się z nimi:). Ja jestem przeciwna uświadamianiu:)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia.
Niby wiadomo jak jest, a jednak, podobnie jak Zosia Samosia, mimowolnie patrzymy w górę:) Cieszę się, że skarpetki przypadły Wam do gustu.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Nigdy przenigdy nie mam zamiaru uświadamiać w tym temacie mojego synka. Kiedyś sam przyjdzie i zapyta niestety. Miałabym wielki żal do osoby, która tak jak wspomniana babcia, zrobiłaby to "na siłę". Dorosłe życie i tak przyniesie wiele rozczarowań, więc nie mam zamiaru dokładać mojemu dziecku kolejnego!
OdpowiedzUsuńNie pamiętam, żeby w przypadku moich sióstr i mnie ktoś nas uświadamiał. Po prostu z czasem to my zamieniałyśmy się w takich Mikołajów.
UsuńWiara w sw Mikołaja sprawia ze swiat jest piekniejszy;)
OdpowiedzUsuń